O czym pomyślałam,
gdy obudziłam się w szpitalnej sali, podłączona to jakichś kroplówek? O swoim
żałosnym życiu. Zmarnowałam prawdopodobnie jedyną szansę na zemstę,
kończąc gorzej niż zaczęłam. Bezsilność mnie dobijała. Nie mogłam przekręcić
głowy, bo uniemożliwiał mi to kołnierz usztywniający szyję. Ciężko mi
się oddychało, ponieważ bolały mnie żebra. Przy skroni znajdował się niewielki
strup i ciało gdzieniegdzie przyodziało się w siniaki. Nie wierciłam
się zbytnio z powodu potłuczeń, a taka bezczynność doprowadzała do szału. Moim
jedynym zajęciem było wpatrywanie się w wyblakły sufit z prostokątną lampą i
nasłuchiwanie krzątających się po korytarzach pielęgniarek. Nuda. Nie
mogłam wcale spać, chociaż faszerowali mój organizm różnymi tabletkami.
Buzowała we mnie adrenalina, nerwy nie chciały się uspokoić ani na sekundę.
Mikołaj i Anita. Nie dość, że wcale się na żadnym z nich nie zemściłam, to
jeszcze sama skończyłam jak pokraka. Właściwie nie miałam pojęcia, co robić
dalej. Totalna pustka w głowie.
Dodatkowo w
szpitalnej sali leżałam sama, sąsiednie łóżko stało puste. Zresztą, ja się
chyba nie nadawałam do rozmów. W ostatnich tygodniach zrobiłam się tak niemiła,
że aż współczułam ludziom, którzy mieli ze mną do czynienia. Oczywiście,
żałosna Iga musiała zadzwonić do Artura, bo u kogo innego mogłaby uzyskać
pomoc? Gdyby nie on, byłoby o wiele trudniej. Nie miał żadnego powodu, aby mi
pomagać, więc tym bardziej doceniałam jego dobre serce. Zmartwił się, gdy
oznajmiłam, że jestem w szpitalu. Nie wiedział o wypadku, a ja sama mało
pamiętałam z całego zdarzenia. Wszystko stało się tak szybko… Pęd, huk, ból,
pisk opon, przekleństwa, krzyk, rozmazane twarze, sygnał zbliżającej się
karetki, mój szok, wstający powoli dzień. To wszystko wyglądało znaczenie gorzej
niż naprawdę było. Nie chciałam, żeby ktokolwiek miał przeze mnie kłopoty, a
tym bardziej wyrzuty sumienia, dlatego wyjaśniłam sprawę, gdy trochę
ochłonęłam, i wzięłam winę na siebie.
Co ja sobie w ogóle
wyobrażałam? Że biegam niczym szalony gepard w afrykańskim buszu i dopadnę
swoją ofiarę? Nie byłam sama na tym świecie, ale furia, wściekłość i żal
ogromnie mnie zaślepiły. Wokoło toczyło się życie i to całkiem normalne, iż po
ulicach jeździły samochody. Tylko ja, nabuzowany drapieżnik czyhający na
Anitę, kompletnie o tym zapomniałam. Musiałam się wreszcie uspokoić i liczyłam,
że Artur mi w tym pomoże.
Przyszedł około
dwunastej w środę. Nie wyglądałam zbyt rewelacyjnie, ale na pewno lepiej niż
kilka dni temu. Usiadł na brzegu łóżka, ściągając popielatą bluzę. Biała
koszulka, którą miał na sobie, opinała jego umięśnione partie ciała i kontrastowała z
opalenizną. Był dość przystojny i nie mogłam się napatrzeć na jego ciepły
uśmiech, i tę uroczą przerwę między jedynkami. Roztrzepał lekko blond włosy i
sięgnął do swojej sportowej czarnej torby, z której po chwili wyciągnął sok
marchwiowy i czekoladę. Uśmiechnęłam się z wdzięcznością, bo jego troska była
naprawdę przesłodka. Kochany Arczi.
- Jak się czujesz? –
zapytał, podnosząc się i kładąc przyniesione rzeczy na szafce stojącej obok łóżka. Schylił się, by nacisnąć przycisk, który umożliwiał
podniesienie oparcia do góry.
- Lepiej. Powinni
mnie wypisać za dwa, trzy dni. Nie masz się, czym przejmować. Jestem tylko
trochę potłuczona i naciągnęłam mięśnie szyjne dość mocno, ale będę żyć –
wytłumaczyłam łagodnie, chcąc go nieco uspokoić. Usiadł z powrotem na łóżku.
- Dobrze, że nie
stało się nic gorszego – westchnął, uśmiechając się pokrzepiająco. – A jak
do tego w ogóle doszło?
Lubił zadawać
pytania. Z tym wiązał się przecież jego zawód, a poza tym zwyczajnie się
martwił. Nie codziennie nowa mieszkanka stolicy wpadała pod samochód. Ale co
miałam mu powiedzieć? Prawdę? Może tak byłoby najprościej, lecz moja historia
brzmiała naprawdę niedorzecznie. Czasami samej nie chciało mi się w to wszystko
wierzyć. Nie czułam się kompletnie gotowa, by komukolwiek się zwierzać. Co
prawda Artur był naprawdę w porządku, darzyłam go sympatią i dał mi powody, by
mu zaufać, ale… Ja już kiedyś miałam przy sobie osobę, której wierzyłam najbardziej
na świecie, której powiedziałabym wszystko, która dzieliła ze mną mój świat, i
jak na tym wyszłam? Gorzej niż fatalnie. Nikt
nigdy nie skrzywdził mnie tak jak ona i naprawdę nie miałam ochoty znów
cierpieć, bo naiwnie powierzyłam komuś swoje sprawy. Owszem, nie wszyscy byli
tacy sami, ale to w chwili obecnej był dla mnie argument słaby, nic
nieznaczący. Potrzebowałam czasu. Arturowi jednak należało się kilka słów
wyjaśnienia, lecz nie czułam się komfortowo z tym, że nie powiem mu prawdy…
- Po prostu… na tej
imprezie było strasznie dużo roboty, nie wyrabiałam. Nie miałam nawet czasu,
żeby podrapać się po nosie, nie wspominając o tym, by porozmawiać z Mikołajem
Radeckim. Mojej koleżance bardzo zależało na autografie, naprawdę. Obiecałam
jej to. Chciałam go dogonić, gdy wychodził, byłam już naprawdę zmęczona, nie
uważałam i… bum. – Moje słowa były idiotyczne, naprawdę żenujące. Artur
zmarszczył brwi, uważnie mi się przyglądał i chyba nad czymś myślał. Serce biło
mi zdecydowanie za szybko, próbowało nadążyć za wypowiadanymi kłamstwami.
- Mówił ci ktoś
kiedyś, że jesteś naprawdę szalona? – zapytał z uśmiechem i głęboko westchnął.
Rozluźnił się trochę i założył ręce za głowę.
- Może kiedyś –
odparłam, mając jednak nadzieję, że zmienimy szybko temat.
- To niewiarygodne –
stwierdził, mrużąc oczy i przejechał palcami wzdłuż swoich kości policzkowych.
– Wsiadasz z nieznajomym do samochodu, by dostać się do Warszawy, tutaj
właściwie zaczynasz wszystko od zera, nie znasz nikogo i martwisz się jakimś
autografem, który obiecałaś koleżance.
Coś mu tutaj nie
grało, widziałam to w jego badawczym spojrzeniu. Próbował mnie rozszyfrować,
stanowiłam dla niego zagadkę, którą miał ochotę rozwiązywać. Nie powinien.
Wolałam nie mieszać go w swoją zemstę, chociaż on nieświadomie już
był w to wszystko wplątany. Nie zasługiwał na to. Chyba czekał, aż zdradzę mu
coś więcej, aż zaspokoję jego ciekawość.
- Artur… - zaczęłam i
przymknęłam oczy, czując przytłaczający ciężar w piersiach, bo było mi tak
cholernie trudno mówić o tym, co nieprzyjemne. – Mam w Warszawie pewną sprawę
do załatwienia… bardzo osobistą. Jestem ci niezmiernie wdzięczna za pomoc, ale…
- Poczekaj, stop –
przerwał mi gwałtownie i uśmiechnął się życzliwie, przysuwając się nieco
bliżej. – Nie musisz mi nic mówić. Jestem dociekliwy, to fakt, tego nauczyło
mnie dziennikarstwo, ale jestem też zwykłym człowiekiem i rozumiem cię.
Trochę w życiu widziałem, wiesz? – Skinęłam porozumiewawczo głową, a
on przez moment się zawahał, lecz kontynuował ostrożnie swoje słowa. - Widzę,
że ktoś bardzo cię skrzywdził. Jeśli kiedyś będziesz chciała i nadarzy się ku
temu okazja, opowiesz mi o wszystkim.
- Dziękuję. –
Odetchnęłam z ulgą, czując jak ściska mi się serce. Czy aż tak było to wszystko
po mnie widać? Nie… To niemożliwe, musiałam sprawiać wrażenie twardej,
zdecydowanej, pewnej siebie, a on… On po prostu był starszy, spotkał wiele
różnych osób w życiu i nauczył się odczytywać emocje. To jedyne wytłumaczenie,
które byłam w stanie zaakceptować, bo w swoją siłę musiałam wierzyć. – To
takie miłe, dzięki tobie odzyskuję wiarę w dobrych ludzi.
- No nie wiem, czy ja
taki dobry jestem – parsknął ironicznie i podniósł się. - Wkręciłem cię w tę
imprezę, a gdyby nie to, nie leżałabyś teraz w szpitalu.
- Sama chciałam iść,
daj spokój – wtrąciłam szybko, nie chcąc, aby o cokolwiek się obwiniał. - Innym
razem zdobędę autograf, pójdę na koncert. Nie przejmuj się tym zupełnie.
I tak się przejął,
nawet chyba za bardzo. Nie rozmawialiśmy już o Mikołaju, ale… On o nim myślał.
Coś układał w swojej głowie. Ja też byłam dość dobrym obserwatorem, lecz
cholernie przestraszyłam się, że czegokolwiek się domyśli.
Potem sama skarciłam się za to głupie myślenie. Mogłabym zapłacić komukolwiek
miliony złotych, a i tak nikt w chwili obecnej sam z siebie nie potrafiłby
odgadnąć mojej historii. Może Arczi próbował jedynie przekonać się,
że moje pragnienie zdobycia autografu Radeckiego było racjonalne… To wydawało
się dość dziwne.
Rozmawialiśmy o wielu
rzeczach i próbowałam zejść na całkiem inne tematy. Artur opowiedział mi trochę
o swojej siostrze Majce, która studiowała w Warszawie grafikę, mówił o pracy, o
tym, że chciałby odpocząć, ale stara się o przeniesienie do najlepszej gazety w
mieście. Wspominał o wielu rzeczach, lecz nadal był lekko zamyślony. To mnie
niepokoiło… I słusznie. Wyszedł po dwóch, może trzech godzinach. Zadzwonił
jednak następnego dnia i krzyknął z ekscytacją do słuchawki, że ma dla mnie
bombową niespodziankę… Nigdy nie przepadałam za takimi rzeczami, wolałam być
przygotowana na wszelkie okoliczności. Chociaż akurat mój wyjazd
do Warszawy raczej temu przeczył. Czułam się tak jakbym posiadała dwie twarze,
a którą wolałam? Żadną.
Arczi dość
szybko się rozłączył i wiedziałam, że był w drodze do szpitala. Był naprawdę
czymś podjarany i zapewniał, iż będę wniebowzięta, gdy dowiem
się o co chodzi. Bałam się, zupełnie nie mając pojęcia, czego się spodziewać.
Chyba go nie doceniałam, nie miałam pojęcia, że dla takiej głupiutkiej Igi
Stachowskiej jest w stanie uruchomić swoje najlepsze kontakty. Wszedł, a
właściwie wbiegł do mojej sali rozpromieniony i zatarł tajemniczo ręce.
Skończyłam jeść właśnie zupę, odstawiłam talerz i próbowałam dogonić jego podekscytowane ciało
oczami. Zaczęła mnie nawet zżerać ciekawość, bo nie byłam w stanie domyślić
się, co takiego przygotował, co udało się mu załatwić, co jest tak piekielnie
cudowne.
- Moja niespodzianka za
chwilę tu będzie – krzyknął, czerwieniąc się z radości, a ja lekko się
zaśmiałam, bo jego poruszenie było przezabawne. Wyglądał jakby wypalił tonę
skrętów. To wydawało się niesamowicie komiczne, tym bardziej, że był przecież
dorosłym mężczyzną, a nie nastoletnim chłopcem. Po chwili przestało mi być do
śmiechu. Zbladłam, zaniemówiłam, zamarłam wewnątrz na moment.
Mikołaj Radecki.
Dostałam palpitacji serca, kiedy zobaczyłam jego sylwetkę w progu. Najpierw
pomyślałam, że zwyczajniej moja głowa coś sobie uroiła, może wstrzyknęli mi
narkotyczne prochy, może Artur dał mi jakąś nową odmianę soku marchwiowego,
może to nieudany żart. Ale on naprawdę tutaj był. Calutki, piękniutki,
wesolutki. Zamiast przejmować się, że nie miałam pod ręką nic, czym mogłabym w
niego rzucić, by poharatać jego wylizaną mordkę, ja przejęłam się tym, iż
wyglądałam jak flejtuch. Moje włosy wydawały się jeszcze ciemniejsze niż
normalnie, bo były tłuste i prawdę mówiąc, sprawiałam wrażenie jakbym
codziennie smarowała się olejem po głowie. Na twarzy nie było ani grama
makijażu, za to brody nie zdążyłam wytrzeć po tym jak wybrudziłam się
szpitalną pomidorówką. Na szczęście kołdra zakrywała mi nogi, na których
zdążyły wyrosnąć już włoski, ale za to mój tułów z cyckami wyglądał… Właściwie
nie wyglądał, bo przyodziałam tę część ciała w coś, co wyglądało jak worek.
Jasnoróżowa bluzka na grubych ramiączkach była tak szeroka, że bez problemu,
zmieściłabym tam gumową piłkę do skakania. Żebym wydała się jeszcze bardziej
żałosna, moje piersi prezentowały się w tym czymś jak dwa zduszone tłuczkiem
kartofle. Spojrzałam na Artura, który stał przy oknie i wciąż uśmiechał się z
zadowoleniem. To nie była jego wina. Gdyby nie moja durnowata opowiastka o
niesamowitym pragnieniu zdobycia autografu Mikołaja dla koleżanki, nigdy by go
tutaj nie przyprowadził. Wytarłam szybko twarz chusteczką odświeżającą i
roztrzepałam lekko włosy, robiąc przy tym głupkowate miny. Czułam się totalnie
speszona i spięta.
Patrzył na mnie. Jego
czekoladowe oczy błyszczały, na ustach igrał figlarny uśmieszek, brwi lekko
uniosły się, marszcząc czoło. Wyglądał dość zwyczajnie, ale wciąż schludnie.
Czarna koszula w kratę, ciemne dżinsowe spodnie i trampki dodawały mu dziwnego,
chłopięcego uroku. Iga, stop! Co ty za bzdury pieprzysz?! To tylko zwykły
brzydki dzik, przyodziany w maskę uroczej świnki! Wyprostował się, jakby
czekając na moje słowa. Miałam mu może rozścielić czerwony dywan, by zechciał
tutaj wejść? Byłam masakrycznie wściekła, ale tym razem musiałam
zacząć działać. Nie mogłam zmarnować kolejnej okazji, bo nigdy nie wiadomo,
kiedy najdzie mnie ochota na bieganie i wpadanie pod samochody.
- Widzę, że
zaniemówiłaś – powiedział z radością Arczi, a ja
uśmiechnęłam się sztucznie, po czym blondyn zwrócił się do Radeckiego. –
Wybacz, ale nie miała pojęcia, że przyjdziesz. To miała być niespodzianka.
Ni to się cieszyć, ni
to płakać. Lamentu przeogromnego nie mogłam wszcząć, a śmiać się jak głupi do
sera też nie wypadało. Może najlepiej byłoby zniknąć? Pstryknąć palcami i stać
się niewidzialną… Och, gdybym tylko miała taką zdolność, możliwość, sposobność…
- Lubię zaskakiwać
fanów – zaśmiał się Mikołaj. Bla, bla, bla… Bardziej byłam skłonna uwierzyć, że fanów miał w nosie.
- Pójdę coś zjeść –
oznajmił nagle Arczi, drapiąc się nerwowo po głowie i wyszedł z
pomieszczenia.
Artur! Stój! Wróć!
Nie zostawiaj mnie z nim! Tylko mój umysł był w stanie krzyczeć,
usta milczały.
- Spotkaliśmy się
już, prawda? – zapytał czarująco Radecki i przeniósł krzesełko, które stało w
kącie pomieszczenia, bliżej mojego łóżka. – Byłaś na sobotniej imprezie,
pamiętam cię, pracowałaś chyba jako kelnerka.
- A ty chyba
śpiewałeś – rzuciłam niedbale, kładąc jedynie nacisk na słowo „chyba”. Nie
miałam pojęcia, czy dam radę z nim rozmawiać. Nie przywykłam do pogawędek z
bestiami.
Chrząknął i zaśmiał
się, pozostawiając moją uszczypliwość bez odpowiedzi. Ach,
więc to cię drażni, Radecki… Dobrze, to jakiś trop. Zagotuj się z wściekłości,
wybuchnij i kłopot z głowy.
- Artur mówił, że
chciałaś poprosić o autograf dla koleżanki – wyjaśnił i zaczął grzebać w
teczce, której wcześniej nie zauważyłam. To chyba przez te jego oczy… -
Wziąłem ze sobą płytę, napiszę dedykację i masz gotowy prezent dla koleżanki.
Niewidzialna gula
ugrzęzła w moim gardle. „Jego” płyta zaraz będzie „moja”… Co za absurd, co za
gówno. Ręka mi zadrżała, zacisnęłam pięść, wzięłam głęboki wdech przez nos i z
trudem powstrzymywałam się, by mu nie przywalić w dziób. Złość
szalała niczym huragan wewnątrz, a ja musiałam grać. Przynajmniej na
razie.
- Super – wycedziłam
w miarę spokojnie przez zęby i naciągnęłam kołdrę. On natomiast wyjął płytę i
czarny flamaster. Podniósł na mnie wzrok.
- To dla kogo piszemy dedykację? –
zapytał. - Muszę to napisać z sensem.
Taa… Z sensem, w
tobie nie ma żadnego sensu, Mikołajku, żadnej prawdy, nic. Pisać nie umiesz ani
tekstów, ani dedykacji… Nie miałam pojęcia, kiedy i jak zgadał się z Anitą, i wiedziałam za mało. Byłoby mi o wiele łatwiej, gdybym to z nią spotkała się najpierw, a nie z nim. W głównej mierze to ona była winna mojemu cierpieniu, a nie on. Tylko, że straszliwie bolało mnie, gdy wciąż trafiałam na jego wizerunek w internecie lub w telewizji. Chyba przez to, że wciąż go oglądałam, głównie swoją złość skierowałam na jego osobę. Nawet teraz musiałam najpierw z nim się rozprawić, bo jak się okazało, łatwiej było go dorwać niż moją niedawną przyjaciółkę. Nadszedł czas rozpocząć jego psychiczną katuszę. Chciałam go jakoś rozkojarzyć, może wzbudzić w nim nić niepokoju.
- Anita – odparłam
pewnie, a on na chwilę przestał się ruszać. Przełknął głośniej ślinę
i kaszlnął. Cóż, to tylko imię, wiele dziewczyn mogło je nosić, ale ja chyba wiedziałam, o kim pomyślał. I to chyba była moja jedyna przewaga w tamtym
momencie. Tak czułam. Zmieszał się, nawet bardzo, ale nie odezwał się. Musiałam go
podburzyć bardziej. – Anita na pewno ucieszy się z
twojego autografu i będzie mi niesamowicie wdzięczna. Przyjaźnimy się od
dziecka, jest szalona, czasem robi rzeczy, o które bym jej wcale nie
podejrzewała, wciąż mnie zaskakuje. – Rozgadałam się trochę, a on mocniej
przycisnął flamaster do papieru i chyba wolał, abym milczała. Cholernie się
bałam, ale w środku mnie zbudziła się mała iskierka odwagi, którą musiałam
rozpalić. – Anita… To brzmi tak królewsko, nie? Jest wspaniała – kontynuowałam
mocno i zaczęłam mówić naprawdę z wielką fascynacją. – Tylko wiesz, ostatnio
poznała strasznego typa, idiota totalny, bez klasy, taka zakłamana bestia.
Wcale mi się to nie podoba, gdybym mogła to bym mu strzeliła prosto w głowę, o
tutaj – mówiłam i podniosłam rękę, kierując palec na środek czoła, a on
spojrzał na mnie z przerażeniem, więc roześmiałam się, by sądził, iż to tylko
błahy żart. – Ach, co ja ci będę zawracać głowę swoimi pierdołami… A ty, znasz
jakąś Anitę?
Westchnął i
uśmiechnął się blado. Na jego twarzy malował się… smutek? Nie miałam pojęcia,
jak to nazwać, ale odniosłam wrażenie, że przypomniałam mu o czymś bolesnym.
Musiałam być ostrożna i nie palnąć niczego głupiego. To mnie cholernie
interesowało i przyglądałam mu się z maksymalną uwagą. Zamknął płytę, gdy
skończył pisać i spojrzał znów na mnie. Podał mi ją i wzruszył ramionami.
- Owszem, znam –
przyznał, a ja chrząknęłam. Gdyby tylko wiedział, że prawdopodobnie mówimy o tej samej osobie… – I prawdę mówiąc, mam szczerą
nadzieję, że twoja Anita jest o wiele milsza od mojej.
Wcięło mnie. Nie
spodziewałam się, że powie coś takiego. Totalnie zbił mnie z tropu i poczułam
się dziwnie. Przez moment uwierzyłam w jego dobroć i spostrzegawczość.
Przez moment, a potem dotarło do mnie, że to najbardziej utalentowany i
obłudny kłamca tej planety. Jeśli zaczynasz wierzyć, iż Mikołaj Radecki to
normalny człowiek, wiedz, że coś się dzieje! Nie mogłam być naiwna, nawet przez
chwilę, to mogło uśpić moją czujność, mogłam coś przeoczyć, a tego nigdy bym
sobie nie wybaczyła.
- Wziąłem dwie płyty,
mogę napisać dedykację także dla ciebie – powiedział po chwili, a ja znów
poczułam narastającą wściekłość. Koszmarna huśtawka emocji.
- Nie, nie lubię
takich rzeczy. Twoje piosenki puszczają wciąż w radiu, a nie podniecają mnie
autografy – wypaliłam ostro, a on spojrzał na mnie z rozbawieniem. – Co mi tam
z jakiegoś podpisu, który nie będzie miał żadnego wpływu na moje życie?
- W sumie masz rację
– przytaknął, a potem zrobił tę swoją uwodzicielską minkę. – Ale
zawsze oprócz tego podpisu mogę zostawić numer telefonu.
Ha! Radecki, nawet
nie masz pojęcia w co się pakujesz! Próbujesz mnie poderwać? Jeśli rzeczywiście tak było, powinnam to wykorzystać, ale nie potrafiłam... Z jednej strony wiedziałam, że muszę wzbudzić jego zaufanie, a z drugiej mój żal mi na to nie pozwalał. Dlatego też zachowywałam się irracjonalnie.
- Tak, możesz
zostawić numer telefonu, na pewno wszystkie pielęgniarki, które właśnie
się na nas gapią, będą naprawdę szczęśliwe, a ty nieziemsko zadowolony – odpowiedziałam,
dusząc jego ego. Niejedna fanka byłaby wniebowzięta na moim miejscu i ja też powinnam. Z własnej nieprzymuszonej woli zaoferował mi numer telefonu, a ja tego nie wykorzystałam? Brawo, totalna żenada z mojej strony.
Mikołaj odwrócił się
przez ramię i dostrzegł te wszystkie kobiety, które stały jak wryte niedaleko
wejścia do mojej sali i pewnie nie wierzyły własnym oczom. Boski Radecki w
szpitalu odwiedza plebs. Co za szał!
- Przywykłem –
stwierdził, znów zwracając się do mnie i wywrócił oczami. Westchnął i
uśmiechnął się, przymykając powieki. Chyba próbował znaleźć na mnie sposób. –
Szkoda, że twoja koleżanka akurat nie była u ciebie w odwiedzinach, spotkałaby
się ze mną i byłaby pewnie jeszcze szczęśliwsza.
- Z pewnością, ale
mieszka daleko stąd – skłamałam, nie chcąc znów wchodzić na ten temat.
- Ty chyba też nie
jesteś Warszawianką, prawda? – zagaił domyślnie, próbując dowiedzieć się
czegoś na mój temat. Skinęłam głową. – Co cię
sprowadza do stolicy?
Ty, ale nie będziesz
na razie o tym wiedział. Najpierw się do ciebie zbliżę, potem pokonam.
- Marzenia – odpowiedziałam szybko
i chyba było to jednak dosyć głupie. Swojemu największemu wrogowi miałabym
opowiadać o tym wszystkim? Z chęcią wykrzyczałabym mu o swoich powodach, ale to
byłoby nierozsądne.
- To tak jak mnie
kiedyś – ciągnął ten wątek dalej i nieco się zamyślił. – Bycie kelnerką to
pewnie nie szczyt twoich pragnień, ale ja też tak zaczynałem.
Tak… A potem przywłaszczyłeś sobie
moją twórczość i niespodziewanie się wybiłeś. Niepowtarzalny debiut,
brawa należą się na stojąco. Lepiej dla niego jeśli przestanie mówić takie
rzeczy, bo to mnie naprawdę denerwowało, a jednocześnie raniło.
- Jeśli człowiek
naprawdę czegoś chce, to bez problemu to osiągnie – stwierdziłam, naprawdę
wierząc w swoje słowa. Ja pragnęłam zemsty i byłam pewna, że któregoś dnia
dopnę swego. Kiedyś miałam wiele celi w życiu, chciałam coś osiągnąć, walczyłam
o sukces, chociaż było naprawdę ciężko, a potem on i Anita zniszczyli wszystko. Nie
zostało mi nic, jedynie zemsta. Nie mogłam stracić również tego. Odbuduję swoje
życie, szczęście, odbuduję siebie.
- Masz dobre
podejście – przyznał i wyciągnął telefon z kieszeni, bo chyba dostał jakiegoś SMSa,
ale po chwili schował przedmiot z powrotem. Był nieziemsko zainteresowany moją
osobą. Bardzo dobrze, przynajmniej nie musiałam się o to zbytnio
starać. – A o czym marzysz?
- To tajemnica – odpowiedziałam cicho
i zacięłam się na moment, zdając sobie sprawę, jak wiele bólu kosztuje mnie to
wszystko. W moich oczach prawie tańczyły łzy, lecz powstrzymywałam się
od płaczu. Musiałam. – Każdy ma jakąś tajemnicę, prawda, Mikołaju?
Przegryzł wargi,
wypiął pierś do przodu, pokręcił nerwowo głową. Jego świat był pełen tajemnic.
Takich, które mogły w pięć minut zrujnować mu karierę. Byłam tak blisko, a jednocześnie
tak daleko od zmiażdżenia Mikołaja Radeckiego.
Podrapał się po karku
i zmarszczył czoło. Podniósł się z siedzenia, nic nie mówiąc. Chyba za bardzo
go speszyłam, trąciłam słaby punkt. Brawo, Iga! Tylko dlaczego nie czujesz
żadnej satysfakcji?
- Jesteś bardzo
bystra – stwierdził i dotknął mojego ramienia. Przeszły mnie ogromne dreszcze,
ciałem zawładnął paraliż. Jego ciepłe opuszki palców stykały się z moją skórą
przez kilka sekund, wzmagając to dziwne odczucie. Uśmiechnął się życzliwie, tak
jakby chcąc dodać mi otuchy. – Wracaj szybko do zdrowia, miło było porozmawiać,
muszę już iść, ale może się jeszcze kiedyś spotkamy…
- Niedługo zapomnisz
o moim istnieniu – wtrąciłam, chcąc dać mu do zrozumienia, że doskonale zdaję
sobie sprawę z faktu, iż takie gwiazdeczki jak on szybko puszczają w niepamięć
spotkania z przeciętnymi ludźmi. Taka była prawda, dla niego to tylko jedna,
nieznacząca nic rozmowa, których miał tysiące. Nie rozumiałam
kompletnie po co udawał miłego, skoro nawet o to nie zabiegałam. Był
egoistycznym padalcem, ale chyba nauczył się doskonale udawać. Każdego dnia, od
nowa, ten sam scenariusz. Miła twarz, zalotny uśmiech, iskrzące oczy, życzliwe
słowa, a wewnątrz… zgnilizna.
- Niedługo przypomnę
ci o moim istnieniu – odparł przekornie i zamrugał rzęsami. Nie odpowiedziałam,
nie bardzo wiedząc co tak właściwie miał na myśli.
Położył płytę na
szafce, po czym odwrócił się na pięcie i opuścił pomieszczenie. Obserwowałam
jego oddalającą się sylwetkę i zacisnęłam mocno zęby. Przeklęłam pod nosem,
chcąc uwolnić chociażby malutką część złości, która pustoszyła moje
wnętrzności. Wywróciłam oczami i rozejrzałam się po pomieszczeniu. O nie!
Zostawił swoją teczkę na krześle. Automatycznie wykrzyknęłam jego
imię, a pielęgniarka, przechodząca obok mojego pokoju spojrzała na mnie
pytająco, ale mimo to odeszła. Poczułam nagły przypływ sił. Chociaż od wypadku mało się ruszałam z
powodu potłuczeń, teraz nie było to dla mnie ważne. Dlaczego w ogóle chciałam
go zatrzymać? Po co? Wygramoliłam się z łóżka, czując przeszywający ból pod
pachą. Podniosłam się gwałtownie, ale ociężale stawiałam kolejne kroki,
zbliżając się do drzwi. Wciąż wypowiadałam jego imię, coraz ciszej, bo się
zmachałam tak jakbym przebiegła maraton. Spociłam się momentalnie i oparłam się
o futrynę drzwi. Wzięłam głęboki wdech, bo kręciło mi się w głowie, a obraz
zaczął się zamazywać. Zrobiło mi się niedobrze, w głowie szumiało. Poczułam, że
nogi i ręce mi słabną. Mimowolnie osunęłam się na ziemię… Zemdlałam.
***
Cieszymy się, że czytacie naszą
historię, mamy do niej naprawdę wiele chęci i wkładamy w każdy rozdział
serducho. Dziękujemy za wszystkie komentarze i postaramy się nikogo nie
zawieść. Kolejny rozdział za nami, jest trochę dłuższy od dwóch poprzednich,
piszcie o swoich odczuciach i zapraszamy ponownie za tydzień! :) Buziaki!
Biedna dziewczyna, dobrze, że nic poważniejszego się jej nie stało... Artur jak zawsze pomocny i kochany. Jednak przesadził... Jestem w szoku, że Mikołaj pojawił się u niej w szpitalu. Matko i córko, ja bym chyba za to Artura zgładziła z ziemi :P Perfekcyjnie uderzała w jego słabe punkty. Lecz nie pokoi mnie fakt, że czasami jej myśli uciekają w inną stronę... tzn. patrzy i myśli o nim, jak o jakimś obiekcie wspomnień... Muszę przyznać, że z Igi niezła aktorka, oby tak dalej. Szkoda, że nie wzięła od niego numeru telefonu... Zawsze to by był jakiś krok do przodu ;)
OdpowiedzUsuńCzekam na więcej :* <3
W sumie dobrze, że skończyło się tylko na pobycie w szpitalu... Martwiłam się, że Iga dużo bardziej ucierpi. Cóż, trochę za bardzo uległa emocjom, przez co wpakowała się komuś pod koła. Mam nadzieję, że szybko z tego wyjdzie.
OdpowiedzUsuńArtur jest kochany, coraz bardziej lubię tego bohatera. W ogóle nie zna Igi, a mimo to odwiedził ją i pomógł zupełnie bezinteresownie. Dziewczyna ma wielkie szczęście, że na swojej srodze do zupełnie obcego miasta poznała kogoś takiego.
No i proszę, mamy kolejne spotkanie z Radeckim. Oczywiście już wcześniej zauważyłam, że nasza bohaterka wpadła mu w oko; Iga nieźle pokierowała tą rozmową, chłopak wyraźnie się zmieszał, a jednocześnie nie ma zielonego pojęcia, z kim ma do czynienia. Tylko zastanowiła mnie ta uwaga o słynnej już Anicie. Może faktycznie Mikołaj wcale nie jest z nią w takich dobrych stosunkach? Może jego też oszukała? Już wcześniej przyszło mi to do głowy, ale uznałam wokalistę za fałszywego, zarozumiałego dupka. Tymczasem wydaje się całkiem sympatyczny. Hm, zobaczymy, jak to będzie wyglądać dalej; może Iga powinna jednak zwierzyć się Arturowi, wydaje mi się, że zyskałaby sprzymierzeńca.
Rozdział świetny, długi, a poza tym przyjemnie się czytało. Pozdrawiam <3
No tak, wszyscy cieszymy się, że I. nic poważnego się nie stało, aczkolwiek to końcowe mdlenie mnie lekko niepokoi. Czyżby jednak były jakieś większe komplikacje tego wypadku? Oby nie!
OdpowiedzUsuńAch, te ich spotkania i wymiany zdań są prześwietne! Iga niby próbuje go nienawidzić, ale jednak jego urok jest tak duży, że nie potrafi momentami zapanować nad swoimi myślami, które jak przypuszczam pędzą w złym kierunku. Nooo, ale chyba wszyscy gdzieś podświadomie spodziewamy się między nimi czegoś ... głębszego! :)
Do następnego! :)
http://when-the-night-gets-dark.blogspot.com/
Bardzo się cieszę, że jest o wiele dłuższy :D Takiego obrotu spraw się nie spodziewałam. Ciągle mnie zaskakujecie :D Mikołaj nie wydaje się być takim strasznym bucem, ale może Iga ma racje i faktycznie tylko udaje dobrego, eh. Okaże się. Opis jej wyglądu jak Radecki się pojawił jest świetny :DDD ! Jak zwykle nie zabrakło zabawnych motywów. Myśli wkurzonej Igi są super :D Czekam na kolejny rozdział i coś czuję, że ostatecznie Iga i Mikołaj będą spiskować przeciwko Anicie. Swoją drogą piękne imię wybrałyście dla tej postaci, znam jedną Anitę i też nie jest zbyt pozytywną osobą. Zdaje się, że to imię pasuje idealnie dla takich postaci :D
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
No nie spodziewałam się Radeckiego w szpitalu. Wygląda na to, że Anita nie tylko w Igi życiu namieszała, Mikołaj chyba też za nią nie przepada. Ciekawe co będzie dalej. A co do Arcziego, to chłopak jest strasznie miły, chciał sprawić radość Idze, a wyszło niestety odwrotnie. Czekam, czekam. ; )
OdpowiedzUsuń