piątek, 20 września 2013

Rozdział ósmy

Doskonale wiedziałam jak wygląda i jak zachowuje się człowiek, który walczy z nowotworem. Obserwowałam moją mamę przez całą jej straszliwą chorobę. Każdego dnia patrzyłam na tę nierówną, a w konsekwencji przegraną walkę. Była wciąż piękna, ale gasła. Jej skóra bladła, ciało traciło krągłości, zarysowując mocniej kości, dłonie i nogi słabły. O poranku na poduszce zostawały coraz bardziej gęste pukle włosów, a oczy miała dziwnie zamglone. Z czasem zabrakło jej sił nawet na uśmiech. Przez ostatnie dwa tygodnie nic już nie mówiła. Czasem tylko kaszlała, co sprawiało jej niesamowicie ogromny ból. W kącikach oczu gromadziły się łzy. Rak krtani dał przerzuty na płuca, nie miała szans. Trudno mi było się z tym pogodzić, ale nie było innego wyjścia.
Znałam to wszystko doskonale, więc nie mogłam uwierzyć w chorobę Radeckiego. Niemożliwe, żeby tak wspaniale się maskował. Koncerty, wywiady, publiczne wystąpienia… Wszędzie było go pełno i ani razu nie zrobił niczego niestosownego, niespodziewanego, czegoś, co mogłoby wzbudzić jakiekolwiek podejrzenia. Praktycznie stale go obserwowano, więc kiedy niby miałby się leczyć? To niemożliwe. A jednak, w sercu Igi Stachowskiej wzbudziła się mała iskierka niepokoju. Może współczucia? Nie, bez przesady. Po prostu się zastanawiałam. A jeśli choroba jeszcze nie była zaawansowana? Dokumenty raczej wskazywały na to, że już trochę to trwało. Był moim wrogiem, parszywym kłamcą i nic go nie usprawiedliwiało. Zdarzały się momenty, gdy wszystko we mnie wrzało i miałam wielką, wręcz przeogromną ochotę go zamordować. Wzięłabym siekierę, poćwiartowałabym jego ciało na drobne kawałeczki, nasyciła się widokiem krwi, a na końcu podpaliła… Tylko, czy rzeczywiście byłam do tego zdolna? Zawsze ceniłam ludzi, ale oni nie cenili mnie. Byłam dobra i nie okazało się to opłacalne. Żyłam marzeniami, wierzyłam w przyjaźń i brutalnie doświadczyłam zdrady. Wystarczyła jedna chwila, abym stłamsiła w sobie wszystko, czym się kierowałam, co budowałam. Nie chciałam współczuć Mikołajowi. Bez skrupułów zniszczył moją duszę. Powinnam chyba odwdzięczyć się tym samym. Powinnam, ale mimo to nie życzyłam mu choroby. Zresztą, może wcale nie chodziło o niego, tylko o kogoś z jego bliskich?
Zbyt wiele myślałam o tej teczce, o szpitalnych dokumentach, o nim. Należałoby spojrzeć na to z dystansu, dać wytchnienie sercu i głowie, bo byłam bliska szaleństwa. Artur widział, że coś się ze mną działo, lecz nie zadawał zbyt wielu pytań. Pewnie sądził, iż zastanawiam się nadal nad jego propozycją. Nie miałam za bardzo czasu, a może chęci, by rozważać za i przeciw wspólnego mieszkania, dlatego niespodziewanie dla samej siebie, i już na pewno dla niego, zgodziłam się. Jeszcze ten jeden raz postanowiłam komuś zaufać. Byłam w kiepskiej sytuacji. Czułam się dość słabo, często bolała mnie głowa, a Artur miał mieszkanie w centrum, skąd było o wiele bliżej do kawiarni, gdzie pracowałam. Szefowa, choć wydawała się przemiłą kobietą, wydzwaniała do mnie nieustannie, pytając kiedy wracam. Bałam się, że zostanę zwolniona, ale na szczęście nadal czekała. Ucięła mi pensję za wszystkie dni nieobecności, co było logiczne, ale na pewno nie polepszało mojej sytuacji materialnej. Na szczęście miałam jeszcze oszczędności mamy, ale wolałam zostawić je na czarną godzinę.
Siedziałam w samochodzie, czekając aż Artur załatwi jakąś sprawę w wydawnictwie. Potem mieliśmy pojechać do jego mieszkania. To dziwne, ale stresowałam się. No cóż, najwyżej wyskoczę przez okno i zwieję gdzie pieprz rośnie, jeśli okaże się, że to była najgorsza decyzja w moim życiu. Wzięłam głęboki oddech i wygrzebałam z kieszeni spodni telefon komórkowy. Przejechałam kciukiem po ekranie Nokii, odblokowałam klawiaturę i weszłam w kontakty. Nacisnęłam literkę T i zawahałam się. Nie odzywałam się do taty od dobrych kilku dni, nie powiedziałam mu nawet o wypadku i nie miałam zbyt wielkiej ochoty z nim rozmawiać. Nie dlatego, że mnie nie obchodził, ale za bardzo tęskniłam… Jego smutny głos zawsze dobitnie ranił moje serce, a musiałam być silna. Wiedziałam jednak, że się martwi i ja też się martwiłam. Nacisnęłam zieloną słuchawkę i przyłożyłam przedmiot do ucha, przegryzając nerwowo wargi.
- Halo – usłyszałam po krótkiej chwili, a to jedno słowo było totalnie wypełnioną poczuciem ulgi. Czekał na mnie.
- Cześć, tato – odpowiedziałam szybko i trochę beznamiętnie, choć wewnątrz mnie wszystko drżało. – Zadzwoniłam zapytać, jak się czujesz? Wszystko w porządku?
- Po staremu – odparł nieśmiało i chrząknął. – A u ciebie? Radzisz sobie?
- Tak. Nie musisz się o nic martwić – zapewniłam, siląc się na radosny ton, by być bardziej przekonująca. – A babcia do ciebie zagląda?
- Tak, była nawet wczoraj – rzucił krótko i odniosłam wrażenie, że nie czuł się zbyt komfortowo w naszej rozmowie.
- Cieszę się – ucięłam swobodnie.
Tysiące razy pragnęłam usiąść na kanapie, gdy czytał poranną gazetę i zwyczajnie się do niego przytulić. Chciałam usłyszeć jak mówi, że straszliwie mnie kocha, może nawet że przypominam mu mamę. Chciałam otrzeć łzy, które ronił skrycie za każdym razem, kiedy ściskał w dłoniach jej zdjęcie. Chciałam z nim porozmawiać, opowiedzieć mu o tym, co dobre i złe, o wszystkim, a potem wysłuchać jego serca. Chciałam… Ale to wszystko działo się tylko w mojej głowie. Zawsze. Nie umieliśmy ze sobą przebywać, a tym bardziej rozmawiać. On miał swój świat, ja swój. Rozdzieliliśmy się murem i każdego dnia dokładaliśmy do niego kolejną ciężką cegiełkę. Nie wiedziałam, czy mu zależy, by cokolwiek zmieniać, dlatego przestałam o to zabiegać.
Zapadła cisza. Słyszałam tylko jego delikatny oddech, który wstrzymywał co jakiś czas. Tak jakby chciał coś jeszcze powiedzieć, ale nie robił tego. Ja też milczałam, będąc nad wyraz spokojna. Czułam coś dziwnego w sercu. Jakby niewidzialna dłoń drapała mnie w środku, kalecząc coraz mocniej. Nie zamierzałam dłużej tego ciągnąć, więc pożegnałam się z tatą i szybko się rozłączyłam. Ścisnęłam telefon, czerwieniąc się z emocji, które kotłowały się wewnątrz. Nie umiałam ich nawet nazwać. Schowałam komórkę do kieszeni i założyłam włosy za uszy, modląc się w duchu o siłę. Nie mogłam być słaba, ani na moment. Przyjechałam do Warszawy odzyskać siebie, a nie totalnie rozklejać. Gdyby po twarzy spłynęła mi chociaż jedna łza, chyba poczułabym ulgę, ale w tym momencie coś mnie blokowało.
Uchyliłam okno w samochodzie, wpuszczając do środka masę świeżego powietrza, które chwilowo mnie orzeźwiło. Przymknęłam na kilka sekund oczy, a do moich uszu dotarł zgiełk i hałas warszawskiego życia. Nie znałam stolicy, nie miałam nawet pojęcia na jakiej ulicy się zatrzymaliśmy. Znajdowało się tutaj kilka wysokich biurowców, parę restauracji i elegancki hotel. Artur był w wydawnictwie, a ono mieściło się w budynku o dość dużych rozmiarach. Jego ściany całkowicie wypełniały okna, w których odbijał się widok z zakorkowanej ulicy. Chodnikiem szło wielu ludzi. Faceci w garniturach i kobiety ubrane w stroje za moją miesięczną pensję. Ja odwiedzałam fryzjera dwa razy w roku, one chyba dwa razy dziennie. A wizyty u kosmetyczki? Zainwestowałam w pęsetkę do regulacji brwi, od czasu do czasu nałożyłam na twarz krem nawilżający i od lat używałam tego samego czerwonego lakieru do paznokci, i nie miałam potrzeby wsadzania sobie w oczy ogórków, albo smażenia się w solarium. Te wszystkie kobiety ukrywały swoje niedoskonałości za mocnymi makijażami i poprawiały figurę, zakupując push-upy albo majtki wyszczuplające. Owszem, należało o siebie jako tako dbać, ale one często wyglądały bardziej nienaturalnie niż te wszystkie manekiny ze sklepów, które zdarzało mi się mylić z żywymi istotami.
         Zauważyłam, że Artur wyszedł z budynku w towarzystwie jakiejś kobiety. Nie wyglądał na zadowolonego. Marszczył brwi, nerwowo drapał się po tylnej części głowy i przystępował z nogi na nogę. Ona też nie wydawała się zbyt radosna. Gestykulowała dłońmi, na jej nadgarstku brzęczała olbrzymia bransoletka i coś mu tłumaczyła. Na moje oko była w podobnym wieku do Arcziego. Miała krótkie, farbowane na ostry blond włosy, które dziwnie ulizała do tyłu. Jej mocno zarysowane brwi marszczyły teraz niskie czoło, rozszerzając mocniej tęczówki i dodając niezwykłego uroku okrągłej twarzy, małemu nosowi i wąskim ustom. Miała coś w sobie, a ponadto była dość zgrabna. Ładnie prezentowała się w długiej czarnej spódnicy i beżowej bluzce z kwiecistym wzorem, okrytej szarym bolerkiem. Piersi też jej nie brakowało. Tylko z tą złością i grymasem nie było jej do twarzy. Obserwowałam ich przez całą wymianę zdań, ale hałas sprawił, że nie usłyszałam ani słowa. Artur zarzucił na ramię swoją sportową torbę, machnął ręką, a ona weszła z powrotem do budynku. Stał jeszcze chwilę, chcąc się chyba uspokoić, po czym wymusił uśmiech i spojrzał na moim kierunku. Wsiadł do auta, ja zasunęłam szybę i patrzyłam na niego. Rzucił ze złością torbę na siedzenie z tyłu i kompletnie nie przypominał tego opanowanego człowieka, którego zdążyłam poznać.
- Wszystko w porządku? – zapytałam, widząc jak jego klatka piersiowa podnosi się miarowo, ale zdecydowanie za szybko. Zacisnął pięść i uderzył nią o karoserię. Warknął przez zęby. Był wściekły? Chyba rozczarowany, tak jakby obudził się w nim żal i coś go mocno zabolało. Odwróciłam wzrok, będąc nieco przestraszona. Totalnie inna twarz. Może jednak powinnam spieprzać do hotelu? Nie odpowiedział. Uruchomił silnik i całą drogę milczał. Zerkałam na niego ukradkiem. Może mi się tylko zdawało, ale chyba nawet uronił łzę. Serce łomotało mi jak oszalałe, bo nie miałam pojęcia, czy on za moment nie wybuchnie i kogoś nie zamorduje. Czy ja też wyglądałam tak przerażająco, gdy byłam wściekła? O losie, przecież ja była wściekła cały czas.
Wpuścił mnie do swojego mieszkania pierwszą. Czułam się przytłoczona, ale wnętrze trochę mnie rozweseliło. Odzwierciedlało tę miłą stronę Artura. Dużo kolorów, przestrzeni, światła. Zielone meble w kuchni, która łączyła się z salonem, gdzie stała brązowa kanapa z trzema wielkimi pufami, a w centrum znajdowała się szklana ława. Na ścianie wisiał plazmowy telewizor, nieco dalej stał regał z książkami, zegar z drewnianą tarczą i barek wypełniony po brzegi różnymi trunkami. Na korytarzu kremowe ściany przyozdabiała wielka mapa świata, a w kącie stała ogromna szafka z czasopismami, gazetami, magazynami. W mieszkaniu ponadto były jeszcze dwa pokoje. Jego sypialnia, do której jednak nie zajrzałam i mój mniejszy pokój z tapetą w kolorze fiołkowym. Łóżko było dość duże i okryte białą pościelą, a w kącie znajdowała się komoda, na której stało radio, obok pojemnik z płytami. Pewnie muzyki Mikołaja mi nie zabraknie nawet tutaj.
Rozpakowałam część swoich rzeczy, ale czułam się nieco zmęczona i marzyłam o gorącej herbacie. Udałam się do kuchni, a Artur siedział na kanapie i popijał whisky. Zatrzymałam się na moment i podeszłam bliżej. Nie czułam się zbyt swobodnie, dlatego nie miałam odwagi by sama poczęstować się alkoholem, a poza tym dopiero co wyszłam ze szpitala i procenty raczej nie były wskazane. Usiadłam obok niego i spojrzałam w laptop, który stał otwarty na ławie. Zobaczyłam na ekranie zdjęcie tej samej kobiety, z którą rozmawiał przed wydawnictwem. Nie wiedziałam co myśleć. Artur wstał, wziął z barku drugą szklankę, ale nalał mi wody mineralnej i podał mi ją do ręki. Stuknęliśmy się i zamoczyliśmy usta w napojach. Kolejny etap zaliczony – prawie nieznajomy facet pije jak nawiedzony w moim towarzystwie. Siedzieliśmy chwilę w ciszy, wsłuchując się jedynie w tykanie zegara.
- To przez nią pijemy? – zapytałam, wskazując ruchem głowy w stronę zdjęcia wyświetlonego na ekranie. Skinął głową, a po chwili wziął głęboki oddech, kreśląc ruchy palcem po obrzeżach szklanki.
- To Ewa – odparł i wiedziałam, że wytłumaczy mi całą tę sytuacją. – Moja była.
- Nie wspominałeś o niej wcześniej – zauważyłam słusznie. Artur był uczuciowym i dobrym facetem. Wydawało mi się, że był zbyt pochłonięty pracą i może dlatego niezbyt dużo mówi o życiu uczuciowym. Zaskoczył mnie.
- Bo zawsze wydaje mi się, że jak nie będę o niej mówił, to nie będę o niej myślał – odpowiedział, a ten tekst zaleciał mi romantycznym kiczem z seriali. No dobrze, te słowa były ładne. – Wiesz, Iga, wolałbym jej nie spotykać, a tymczasem ona przeniosła się do mojego wydawnictwa i będzie pracowała w tej samej sekcji.
- Ale… Może zrobiła to ze względu na ciebie? – zasugerowałam delikatnie, nie mając pojęcia w czym tkwiło sedno tej sprawy. Znałam za mało szczegółów.
- Chyba bardziej żeby zrobić mi na złość – prychnął i roześmiał się pobłażliwie, upijając kolejny łyk whisky. – Była osobą, której ufałem najbardziej na świecie, wiesz? Wykręciła mi wiele świństw i nawet nie potrafię jej nienawidzić.
Mój umysł przywołał obraz Anity. Doświadczyłam czegoś podobnego, ale… Ja płonęłam nienawiścią, zionęłam gniewem. Gdyby teraz stała obok, chciałabym jej skręcić kark, cokolwiek, byleby cierpiała.
- Ludzie często nas krzywdzą – odparłam, chcąc jakoś dodać mu otuchy, lecz sama nie znajdowałam żadnego pocieszenia od dłuższego czasu. – Co ona ci zrobiła? Jeśli mogę wiedzieć.
- Miałem przyjaciela, najlepszego, od dziecka. Wszystko robiliśmy razem, też był dziennikarzem. Wyjechał za granicę, wtedy poznałem Ewę, byliśmy razem ponad dwa lata, on wrócił… No i wiesz, no… - Głos mu się trochę załamał, naprawdę mocno to przeżywał. Domyślałam się już puenty tej historii…
- Ok, rozumiem – przerwałam troskliwie, kładąc mu dłoń na ramieniu. Zerwał się i zamknął laptopa, prostując plecy. Musiał coś ze sobą zrobić, aby totalnie się nie rozkleić. To było dość dziwne. Nie bardzo wiedziałam, co mogę mu powiedzieć.
- Pieprzyć im się zachciało w moim mieszkaniu. Czasem myślę, że zrobili to specjalnie, żebym się  dowiedział, bo żadne z nich nie miało odwagi mi powiedzieć. I teraz będę musiał na nią codziennie patrzeć, jak nosi na palcu ten zasrany pierścionek od niego, będę udawał, że mnie to nic nie obchodzi, że mi przeszło, a potem dostanę zaproszenie na ślub, usiądę w pierwszej ławce i będę im sypał ryż, jak będą wychodzić rozchichotani z kościoła – wybuchnął, gestykulując i co jakiś czas zmieniając ton głosu. Od złości, poprzez żal, do rozpaczy. Wytrzeszczyłam na niego oczy i przełknęłam ślinę.
Miał w sobie tak wiele krzywd, tak wiele cierpienia. Rozumiałam częściowo jego ból. Wiedziałam, czym była zdrada, nie chodziło tu o fizyczność, ale o sam fakt, że zawiodła cię osoba, której ufałeś najbardziej na świecie, która była tak naprawdę właśnie twoim światem. On miał podwójne zranienie, jego dziewczyna i przyjaciel.  Tylko dlaczego tak spokojnie na to wszystko patrzył?
- Nigdy nie… nie myślałeś o zemście? – zapytałam ostrożnie,  będąc po prostu ciekawa, czy kiedykolwiek przeszło mu to przez głowę.
- Co? – rzucił niedbale i westchnął. – A co by zmieniło to, że bym się zemścił? Zemsta jest dla słabych, przyniesie ci ulgę na chwilę, a potem…
Zaniemówiłam. Nieświadomie zjechał mnie na całej linii. Nie chciałam wierzyć, że miał rację. Bo i po co? Zemsta była moim celem, jedynym na razie. Co innego mogłabym zrobić, aby poczuć ulgę? Aby i oni cierpieli tak jak ja? Usunąć się w cień, całe życie być ofiarą? Nie, to nie dla mnie. Może Artur miał inny charakter, może tego nie potrzebował, ale bez zemsty czuł się niby lepiej? Wystarczyło jedno spotkanie z nią, by wszystko do niego wróciło. A gdyby dał jej popalić, miałby powód do satysfakcji.
- Jesteś za dobry, Artur – stwierdziłam pewnie, kręcąc z niedowierzaniem głową. – Ona nie miała oporów, żeby cię krzywdzić.
- Bo nigdy mnie nie kochała – odparł szybko i usiadł z powrotem na kanapie.
Tak, a ty ją kochaj dalej. Adoruj w swojej głowie i pielęgnuj w sercu. To na pewno znacznie lepsze niż zemsta… Ech, takich ludzi, takich dobrych, bezinteresownych nie było zbyt wielu na świecie. Ba, może Artur stanowił jeden przypadek na miliard. Tylko, że ludzie na tej planecie zapomnieli, że należy się szacunek dla dobra, jakaś krzta wdzięczności.
Zrobiło się poważnie, wesoły i uśmiechnięty zawsze Arczi zatapiał smutki w alkoholu i zwierzał się Idze Stachowskiej. Oboje mieliśmy w sobie coś idiotycznie naiwnego. Zaufaliśmy sobie, totalnie się nie znając. Bałam się tego jak cholera. Zamierzałam mu powiedzieć, że może to nie czas na takie głębokie rozmowy, chociaż pewnie czegoś takiego potrzebował, zbyt długo dusił coś w sobie. Nie zrobiłam jednak tego, bo jego telefon się rozdzwonił. Sięgnął ręką po komórkę i odebrał.
- Tak? Słucham. Rzeczywiście – zaczął mówić i tak jakby się rozpromienił. – Jasne, nie ma problemu.
Oderwał telefon od ucha i uśmiechnął się, wyciągając przedmiot w moją stronę. Posłałam mu pytające spojrzenie, a on wyszczerzył zęby i szepnął:
- Do ciebie. Nie uwierzysz, Mikołaj Radecki dzwoni i twierdzi, że masz coś, co należy do niego.
Serce wyrwało mi się z piersi. O, ironio! Owszem, miałam jego teczkę, ale on miał moje teksty. Chciał, żebym oddała mu coś, co sam zostawił. Musiałam jakoś to wykorzystać.
***

Ten rozdział wydaje nam się ciut inny niż pozostały, ale jest ok. Jak widać Artur też ma swoje przeżycia. Poza tym nastąpiło tutaj zderzenie dwóch opinii na temat zemsty. Jak sądzicie kto ma więcej racji, Iga czy Artur? :) W kolejnych rozdziałach będzie się działo. Czasu na pisanie coraz mniej, ale może damy radę! Trzymajcie się!

5 komentarzy:

  1. Szczerze mówiąc, ja też nie sądzę, aby to Mikołaj był chory. Nawet bez tego, co myślała sobie Iga, porównując zachowanie Radeckiego z tym, co działo się z jej mamą. Chłopak sprawia wrażenie zdrowego, no ale kto powiedział, że w tej teczce są wyniki JEGO badań...
    Tak właśnie czułam, że Iga zgodzi się jednak zamieszkać z Arturem, w sumie nie miała innego wyjścia. Ja tam ufam temu facetowi, może niesłusznie, bo przecież Anita była kiedyś świetną przyjaciółką, a okazała się zdzirą, ale po prostu nie sądzę, by Arczi był zdolny do zrobienia komuś krzywdy, przynajmniej nie umyślnie. Ta sprawa z jego byłą dziewczyną... Cóż, w oczach Igi Ewa wydała się bardzo ładna i tak dalej, ale ja od samego początku wzięłam ją za zołzę. Jak widać się nie pomyliłam. Zdradzała go z jego najlepszym kumplem, nawet chce za niego wyjść - przecież to podłe! A teraz będzie pracowała dokładnie tam gdzie Artur. Ja bym chyba szału dostała.
    Prawdę powiedziawszy w kwestii zemsty jestem bardziej po stronie Artura. Nie lubię żadnych intryg i nie uważam, by zemszczenie się było dobrym sposobem na rozwiązanie jakiegoś konfliktu. Taką mam chyba naturę. jednocześnie rozumiem główną bohaterkę; została tak perfidnie oszukana i okradziona, być może na jej miejscu również zachowywałabym się podobnie, kto wie.
    Rozdział jak zawsze świetny. Niecierpliwie czekam na ciąg dalszy <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Zaskoczyła mnie długość tego rozdziału - jak dobrze jest czytać tak ługi teks jednym tchem :)
    Wiedziałam, że Iga się zgodzi zamieszkać z Arczim :) Myślę, że dobrze zrobiła. Jest godny zaufania i jak widać - sam ma problemy, bo ktoś go oszukał. To pewnie go skłoniło do pomocy dziewczynie :)
    Co do tej teczki... Nie wiem o co o tym myśleć. Opis choroby matki, a stan Radeckiego nie trzymają się kupy...Może to kolejny chwyt Mikołaja, aby dorobić się więcej na "tragedii", a potem jeszcze więcej na cudowny,m wyzdrowieniu?? Kto wie ;)
    Co do Ewy... cóż... od razu mi się nie spodobała. Szkoda mi Artura. Będzie męczył się tuż u jej boku... :(
    Czekam na kolejną część :) <3

    OdpowiedzUsuń
  3. Przepraszam, że czytam dopiero teraz, ale ostatnio urwanie głowy miałam. Ja zawsze chętnie wracam na tego bloga. Rozdział faktycznie jest nieco inny, a to dlatego, że braknie tu żartów Igi i jej nienawistnych, ironicznych uwag. Co jak co, ale rozmowa z Arturem jest świetna. Cholernie mocno mi się podoba. Szczególnie wypowiedź Arcziego o "Nieświadomie zjechał mnie na całej linii." Było tutaj wiele momentów, w których kręciłam głową i wzdychałam. To opowiadanie jest cholernie prawdziwe i za to Was, dziewczyny kocham. Nie dajecie nam złudnej historii, tylko coś, co mogło się wydarzyć naprawdę. Realistyczne opowiadania są najlepsze. Radeckiego wciąż nie lubię, w ogóle on wydaje się być niczego nieświadomy albo jakby drażniło go czasem poczucie winy odnośnie tego, co wraz z Anitą uczynili (piszę to bazując na wspomnieniach z poprzedniego rozdziału), a tak w sumie to cholera go wie co się dzieje w jego głowie! Jest najbardziej zagadkową postacią. Za to Artura uwielbiam całym serduszkiem i będę to pisać pod każdym kolejnym postem. Jest przekochany. Ale tak to zazwyczaj bywa. Jeśli jest się za dobrym dla innych i wciąż robi się coś dla innych ludzi to w zamian dostaje się zło, że tak powiem. Pozwolę sobie też przytoczyć cytat z pioseneczki jednej "And the more I give, the less I get". Ehh.. Odbiegłam, odbiegłam od tematu. No nic, laseczki, czekam jak zwykle z niecierpliwością na dalszy ciąg i kurewsko nie potrafię się doczekać pojawienia się Anity, ale szczerze podejrzewam, że prędko się to nie stanie :D

    Pozdrawiam <3

    OdpowiedzUsuń
  4. Ha, trudno się z Arturem nie zgodzić z tą zemstą. A skoro był lekko rozjuszony, a w dodatku nie stronił od whisky, to jest pewność, że mówił szczerze. Także wcale się nie dziwię Idze, że zrobiła się malutka. Tak właściwie to rzeczywiście ta zemsta może przynieść ulgę tylko na trochę, a w dodatku Iga mogłaby wplątać się w jakąś aferę i trafić na świecznik, a wątpię, aby właśnie tego chciała.
    Co do samego Mikołaja, zaczynam się zastanawiać, czy on jest jakimś tępakiem, czy może ma jakiś plan. Chociaż z drugiej strony nie ma tego złego, Iga może znowu się z nim spotkać i coś się wyjaśni ;> Zobaczymy ;)
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
  5. Takiego Artura to ze święcą szukać. Nie wielu jest ludzi, którzy właśnie tak myślą o osobie, która ich skrzywdziła. Co do Mikołaja to jestem strasznie ciekawa o co wg chodzi. ;d

    OdpowiedzUsuń